1

sobota, 20 maja 2017

Relaks w znanym terenie.

 Nie mogliśmy oprzeć się pokusie aby jeszcze raz nie pojechać rowerami trasą najeżoną aligatorami. Tam gdzie szczęśliwie zakończyła się wycieczka przed dwoma latami rozpoczęliśmy obecną. Aby mieć lepsze rozeznanie w temacie proponuję najpierw przeczytać “Prawie śmiertelny relaks” z czerwca 2014 roku.
Przed wjazdem do parku sprawdziliśmy czy potwór który chciał pozbawić mnie życia ciągle na mnie czeka. Oczywiście oczekiwał mnie, sprytna bestia usadowiła się dla niepoznaki po drugiej stronie kamora. Tym razem nie podchodziłam blisko bo znając jego negatywne nastawienie do mojej skromnej osoby przywitałam go z daleka nie podchodząc na odległość z której mógłby potraktować mnie jako przekąskę. Wszystko wydawało się znajome nawet rowery do wynajęcia były w takim samym opłakanym stanie jak wcześniej.
Gdy uporaliśmy się z wyregulowaniem wysokości sidełek i wybłaganiu koszyka na kierownicę dla mojego pojazdu byliśmy gotowi do rozpoczęcia pełnego okrążenia pośród bagien.
Pośród liści wodnych roślin żyjących w bezpośrednim sąsiedztwie drogi przy której wylegiwały się dorosłe osobniki, baraszkowały maluchy. Wyglądały zupełnie niegroźnie a ich igraszki zatrzymały nas na dłuższą chwilę. Wykorzystaliśmy tę okazję na uspokojenie oddechu i otarcie potu z czoła. Pogoda dopisała na szczęście i na złość. Nie padało co zapewniło nam rozkoszowanie się ciepłem ale właśnie to ciepło zaskoczyło nasze leniwe do tej pory ciała.
Gdy tętno wskazywało na uspokojenie się organizmu ruszyliśmy dalej ale po kilku minutach leniwego pedałowania oczekiwał nas kolejny odpoczynek którego sprawcą był wielki aligator, zupełnie nietypowo zwrócony głową w stronę drogi. Wydawało się, że chce przejść na drugą stronę.
Tak się utarło, że ja jadę pierwsza i nadaję tempo a p. osłania tyły. Przypadło mi do gustu takie rozwiązanie bo nie muszę gonić uciekającego męża i mogę rozkoszować się niezmąconym widokiem horyzontu. Takie udogodnienie ma jednak również złe strony. Jako pierwsza spotykam niebezpieczeństwo czyhające na przejezdnych. Tak właśnie było tym razem. Szykujący się do przekroczenia asfaltu aligator obserwował mnie i przez ułamek sekundy rozważałam możliwość udzielenia mu pierwszeństwa. 

Nacisnęłam mocniej pedały i przejechałam obok niego bacznie zezując w jego stronę. Jadący za mną p. chyba nie miał zamiaru ustępować gadowi bo nie usłyszałam aby się zatrzymał. Gdy szczęśliwie minęłam domniemane zagrożenie krew zagotowała się w okolicy mego serca.
- Łaaaa! Goni mnie!!! - p. darł się w niebogłosy. Zatrzymałam się tak raptownie jak pozwalały na to słabe hamulce roweru. Gotowa byłam walczyć nawet ze smokiem a nie tylko z byle aligatorem. Odwróciłam głowę gdy moje nogi dotknęły ziemi. Z rozdziawioną w uśmiechu paszczą właśnie mijał mnie mój mąż. Minął mnie i pojechał dalej uradowany udanym psikusem. Właśnie wtedy stuletni okaz ruszył na drugą stronę.

- Wracaj!!! - Teraz ja bardzo głośno starałam się zawrócić p. aby wspomógł moje zamiary sfilmowania aligatora w ruchu na powierzchni. W godnej podziwu pozycji z rowerem pomiędzy nogami i obrócona od pasa w górę o 180 stopni nagrywałam jak krok za krokiem, niespiesznie aligator szedł w stronę widocznego mokradła. Dosłownie po sekundzie pojawił się obok mnie p., z aparatem wycelowanym w sunącego aligatora.
 {Zdjęcia jakoś nam wychodzą ale kręcenie przez nas filmów jest polem porosłym dobrze ukorzenionym perzem. Ciągle za szybko ruszamy aparatami jakby to mogło ożywić nieruchome obiekty. O innych błędach już nie wspomnę bo i tak całość naszej twórczości nie nadaje się do publikacji na blogu. Jednak postaram się zamieścić krótki film o naszych przeżyciach na bagnach na deser, po postach ze zdjęciami. Proszę przeto o cierpliwość bo musimy nauczyć się sklejania poszczególnych kawałków w całość. Film będzie i będzie w nim właśnie ten stwór.}
 Urokliwe choć i osobliwe to miejsce. Opisywanie go może być długie i szczegółowe a i tak nie odda całkowicie atmosfery jakby z innej planety. Nie dość, że zwierzaki są na swobodzie to uwielbiają pokazywać się turystom. Opis może być krótki i zwięzły ale wspomożony zdjęciami i właśnie zwolenniczką tej drugiej wersji jestem. Zatem niech zdjęcia przemówią same za siebie.

Zbliżenie oka aligatora ze zdjęcia powyżej, w nim widoczna postać fotografującego obok znaku na dwóch podporach i Słońce około drugiej po południu.
Uwaga na przyrodę, nie tylko zerwanie kwiatka ale nawet źdźbła trawy kosztuje 5000 dolarów! Poprzednim razem nie mieliśmy czasu aby wejść na wieżę obserwacyjną. Ścigaliśmy się z czasem aby oddać rowery przed zamknięciem wypożyczalni. Teraz z wielką przyjemnością poszliśmy na krótki spacer. Widok z wysoka jedynie wzmógł poczucie odosobnienia bo gdzie okiem sięgnąć widać niewysoką trawę i kępki krzewów.
Teraz czeka nas dłuższa część trasy podczas której jakby nic się nie działo. Gdzie okiem sięgnąć trawy porastające bagna sprawiały uczucie, że jesteśmy sami ale kto wie ile głodnych par oczu śledziło nasz każdy krok.
Po opłaceniu wynajęcia rowerów żegnaliśmy Shark Valley zadowoleni i zmęczeni. Czy przyjedziemy tu ponownie nie wiadomo bo co przyniesie jutro tak na prawdę nikt nie wie.
***
Zdjęcia większej rozdzielczości znajdziesz tutaj.

czwartek, 4 maja 2017

Nasz własny hotel.

 Trzy dni temu kupiliśmy swój własny hotel. Hotel na kółkach z którego będziemy korzystać przez kolejne lata. Ten który zawiezie nas na inne kontynenty i zapewni nam minimum komfortu tak za dnia jak i w nocy. Jak wiecie nasza przygoda ze znalezieniem idealnego pojazdu dla podróżników trwa od dłuższego czasu i nawet pokazaliśmy nasze pomyłki i złe decyzje.
Teraz pokazuję ostatnią wersję ale czy ostateczną?

Prawie rok poszukiwania zaowocował zupełnie niczym. Pojazdów oczywiście w tym dostatnim kraju nie brakuje ale dla nas te wystawione na sprzedaż były albo za drogie albo za długie. Szukaliśmy najmniejszego hotelu na kółkach jaki jest dostępny na rynku.
Kupiliśmy jeden rozmiar większy po wielu rozterkach i przemyślaniach. Jak przyjdzie na to czas wszystko wyjaśnię ale teraz tylko informuję, że jest to najmniejsze przestępstwo jakiego mogliśmy się dopuścić. 

Nasz motorhome został ochrzczony dość nietypowym imieniem; “Dos ancianos” czyli “Dwa staruchy”. Bo właśnie dwa staruchy będą w nim mieszkać i nim podróżować. Dwa czyli ja - Ataner i mój ciągle zwariowany mąż - p..
“Dos ancianos” zostanie zmodyfikowany aby spełnić nasze wygórowane wymagania i gdy przyjdzie dzień zero przedstawimy go w ostatecznej odsłonie.

 Pomimo tego, że miejsca w środku jest niewiele to pomieścimy wszystkich chętnych którzy zechcą nas odwiedzić i spędzić z nami miesiąc lub dwa.